Zasada prawej ręki, czyli o zachowaniu się przy stole.

W miejscach, gdzie posiłki spożywa się palcami są umywalki lub inne źródła wody, dzięki którym możemy umyć się po jedzeniu. Mile widziane jest również umycie rąk przed jedzeniem.

Jak już się nawciągamy rozmaitych lokalnych pyszności, możemy, właściwie bez żenady, ulżyć sobie upuszczając gazy dowolną stroną. Szokuje? Co kraj to obyczaj, a głośne beknięcie sygnalizuje, że jedzonko było dobre, zdrowe, pożywne i że organizm je zaakceptował. Niektórzy specjalnie popijają posiłek gazowaną sodą, żeby móc później wyrazić swoje zadowolenie.

Panny na to się trzymajcie, małe kęsy przedsię krajcie, pisał pod koniec wieku XIV niejaki, bliżej niezidentyfikowany, Słota. Poemat jest długi i porusza wszelkie możliwe aspekty zachowania przy jedzeniu. Jedzenie, od chwili, gdy opuściliśmy jaskinie, a może nawet wcześniej, stało się bowiem czymś więcej niż tylko zaspokajaniem jednej z najprostszych potrzeb natury biologicznej. Jedzenie, spożywanie posiłków, to czynność o charakterze społecznym, nie tylko wtedy gdy zasiadamy za stołem na proszonym obiedzie u ministra, ale i wtedy, gdy zajadamy kanapki w pociągu. W różnych miejscach, czasach, okolicznościach, krajach i środowiskach obowiązują pisane i niepisane prawa i reguły rządzące sposobem, w jaki się posilamy. To, czy potrafimy się do tych reguł stosować wystawia nam świadectwo, czy tego chcemy, czy nie.

Nie istnieje jeden uniwersalny kod „zachowania się przy stole”. Jest jednak coś, co łączy wszystkie kultury i okoliczności: jemy tak, żeby nie uprzykrzyć spożywania posiłku innym, nie obrzydzić, nie wywołać we współbiesiadnikach niepożądanych odruchów, nie urazić grubiaństwem i brakiem taktu.

Cywilizacja i kultura Indii Szerokopojętych to tysiąclecia doświadczeń, fajerwerków i wspaniałych dokonań. A jednak. Zadawałam sobie kiedyś pytanie, dlaczego tak wspaniała cywilizacja nie wymyśliła narzędzi, za pomocą, których można sobie wsadzić jadło do gęby. Rozumiem koczownicze plemiona Afryki i „prymitywne” szczepy wszechkontynentów, kultywujące do dziś jedzenie łapami, ale jak pogodzić słodkie dźwięki sitaru, wysublimowaną myśl Upaniszadów albo dokonania w dziedzinie astrologii czy matematyki z nagminnym, odwiecznym, wieczniezielonym jedzeniem paluchami?

Chińczycy, a z nimi większość Żółtej Azji, mają swoje pałeczki, zapewniające bardzo elegancki sposób spożywania posiłków. Do zupy wymyślili prześliczne porcelanowe łyżki, z których z kolei zrezygnowali Japończycy z lubością siorbiąc miso z misek. Południowo-Wschodnia Azja to pałeczki plus łyżka, a w pewnych regionach nawet częściej sama  łyżka. Zaadoptowali także widelec, z którym bardziej poręcznie mięsożercom.

„Nasz” zachodni świat doprowadził sztukę używania sztućców do paranoi (mówię o high life table style) zostawiając naszym palcom zaledwie szparagi, pizzę i jakieś homary. A w Indiach od zarania dziejów, od kiedy tylko ostygła planeta, aż do czasów nam powszechnie dostępnych, wciąż je się rękami. Nie tylko na wsi, nie tylko w środowiskach ubogich. Palcami wsuwają eleganckie damy w eleganckich restauracjach, co widziałam osobiście, o ile damy owe nie snobują się na Zachód, bo wtedy mają przy sobie garnitur sztućców.

I wtedy, gdy sobie to pytanie zadawałam, nagle przyszło olśnienie: Kamasutra! Co ma piernik do wiatraka, albo raczej alkowa do stołu? Otóż ma i to dużo – ZMYSŁY. Ktoś, kto próbował jeść rękami, wie doskonale, że takie jedzenie smakuje zupełnie inaczej. Oprócz tego, że, jak zwykle, smakujemy oczami, węchem, językiem, kosztujemy też jedzenia palcami! Zresztą, drodzy moi, to indyjskie jedzenie palcami to nie jest jakieś takie bezładne napychanie sobie otworu gębowego. I tu jest pies pogrzebany. Jedzenie rękami obwarowane etykietą! Zasada pierwsza i chyba najważniejsza: nie jemy rękami, jemy ręką. Prawą. Wyłącznie prawą. Lewa ręka jest nieczysta. Wykonujemy nią czynności toaletowe związane z drugą stroną jedzenia. Nie może jej być na stole, nie powinna dotykać pokarmów. Kolejne pytanie, które może się pojawić: a kucharz? Też używa tylko jednej ręki? Jasne, że nie i tutaj wchodzi kwestia przestrzegania higieny, z którą tubylcy nie mają problemów (z higieną osobistą, bo z czystością wokół to już różnie jest). Natomiast przy stole obowiązuje bezwzględnie zasada prawej ręki. Lewa zwisa sobie swobodnie poza stół; łokieć możemy położyć na brzegu stołu, tak by dłoń mogła sobie zniknąć poza jego krawędzią. Można też położyć rękę na kolanach, ale to jest mniej wygodny sposób.

Przed nami talerze, miski, albo bananowe liście. Na nich, tych liściach, talerzach, miskach, potrawy i dania: ryż, warzywa, dal, curry, chili, jogurt. Głównym talerzem będzie ten, na którym mamy ryż. Na ten właśnie talerz (liść) nakładamy, wylewamy, przetaczamy zawartość innych misek i mieszamy ją z ryżem. Palcami prawej dłoni! Najlepiej jest osiągnąć taką konsystencję ryżociapugi, żeby można było z niej uformować coś na kształt ryżogałki, którą następnie umieszczamy w jamie pystnej, a robimy to następująco: z palców formujemy łyżkę (biorą w tym udział głównie trzy pierwsze palce, a odstający mały paluszek nie jest szczytem elegancji), przysuwamy ją do ust i za pomocą kciuka wsuwamy jedzenie do buzi i wsuwamy! Nie jedzmy dwoma rękami, choć jest to z pewnością dużo łatwiejsze! Wygląda to (w oczach „tubylców”, ale nie tylko) okropnie, niechlujnie i niekulturalnie. Lewą ręką możemy ostatecznie sięgnąć po szklankę z wodą, ale z naciskiem na ostatecznie.

Oczywiście w znakomitej większości miejsc odwiedzanych przez turystów i we wszystkich miastach, bez trudu znajdziemy restauracje podające sztućce, w najgorszym wypadku łyżkę, więc nie ma strachu, ale gdyby się zdarzyło jednak coś z jakiegoś bananowego liścia gdzieś po drodze jeść, to warto pamiętać o zasadzie prawej ręki. Jeśli się do niej nie zastosujemy, to właściwie nic nam nie grozi, nawet uwagi raczej nam nikt nie zwróci, ale co sobie pomyślą o prostakach i brudasach z Zachodu to ich.

napisała: Beata Jaworska-Woźniak